1983 1984 1985 1986
Zebranie wojewódzkiej komisji turystyki kajakowej PTTK
W dniu 14 marca 1985r. w Lublinie odbyło się zebranie Wojewódzkiej Komisji Turystyki Kajakowej PTTK. Na zebraniu tym został przedstawiony projekt – sprawozdanie z działalności komisji w kadencji 1981 – 1984r., które zostanie przesłane do Zarządu Głównego w Warszawie. W sprawozdaniu tym bardzo wysoko oceniono działalność naszej sekcji Wojskowego Klubu Turystyki Wodnej „NEPTUN”, kierowanej przez kpt. Andrzeja Łuczyńskiego. Podkreślono znaczny wkład wniesiony przez naszą sekcję w rozwój turystyki kajakowej na terenie naszej uczelni, organizację dużej ilości spływów, jak również dość duże uczestnictwo w imprezach i maratonach organizowanych przez inne Zarządy i Sekcje Kajakowe. Jest to zasługa przede wszystkim podchorążych działających aktywnie w naszej sekcji, jak również naszych przełożonych, którzy popierają naszą działalność. Sekcja nasza pochwalić się może duża ilością zdobytych odznak kajakowych, oraz największą ilością uzyskanych uprawnień instruktorskich i przodownickich.Druga część zebrania dotyczyła przygotowań do wyboru Komisji na nową kadencję na lata 1985 – 1989r. Wybory są podstawowym elementem skompletowania składu Komisji. Zebranie było prowadzone w miłej i przyjemnej atmosferze.
Zbigniew Kłys
W CZTERY DNI – TRZY GÓRSKIE SZLAKI KAJAKOWE
Raba - Soła - SkawaProszę 10 butelek denaturatu. Co Pan? Dzisiaj się nie sprzedaje w całym kraju. 30.04.1985r. bez paliwa do turystycznych kocherów, ruszyła sekcja kajakowa PTTK „NEPTUN” WOSL na spływy górskimi szlakami kajakowymi. Otrzymanie samochodu otwiera możliwość być tam gdzie się wcześniej nie udało, spłynąć z takich odcinków górskiej, gdzie z PKP nie mogliśmy dotrzeć. Więc płyniemy 3 szlaki górskie w ciągu 4 dni. 123 km szlakami wodnymi uznanymi za jedne z piękniejszych w kraju. Im dalej na południe m bardziej w góry tym więcej widać śniegu. Ubieramy się ciepło. OP – 1 na wierzch. Na Rabie w Myślenicach rozpoczynamy spływ. Na wodzie rozbieramy się i z ciepłych kurtek. Raba urocza.
Wysoki stan wody, pozwala szybko przemieszczać się kajakom z nurtem. Śnieg przestaje padać. Dobrze, wkrótce dopływamy do Dobczyc. Potężna zapora wzbudza nasz podziw. Ale zapora opiera się o wzgórze, a właśnie wgryza się w niego jednym swym masywnym blokiem. A na nim ? Czy wytrzyma przycupnięty na szczycie wzgórza obronny zamek z XIV w. Zapora groźnie wżera się w skałę. Trwają prace od 1983r. aby zabezpieczyć ruiny zamku przed zniszczeniem. Pięknie krajobrazowo miejsce zmienione dla współczesnych potrzeb cywilizacyjnych. Oglądamy widok z zamku na dolinę Raby nie napawa optymizmem. Zapora rozbiła rzekę, która staje się zalewem, tworzą liczne wysepki, zakola. Straciła na swej szybkości, toczy się leniwie. Wszędzie olbrzymie maszyny budowlane. Teren doliny rozkopany, poryty. Strażnik na zaporze opowiadał, że motocykliści próbują swoje motory na stromiźnie zapory. Wjeżdżając na górę i zjeżdżając w dół. Czy to prawda? Przecież stromizna ma z 50 – 60 stopni. Pod zaporę podjechał nasz samochód, kajaki przewieziemy. Nie trzeba będzie nosić stromym zboczem z prawej strony zapory. Zostawiamy je na terenie szkoły. Nocleg wypada w Myślenicach.
Część lepiej „sytuowanych” śpi w Hotelu „Tourist”, pozostali na prywatnej kwaterze. Z Dobczyc wypływamy rankiem, rzeka jest mniej interesująca, przechodzi w górsko – nizinną. Coraz dłuższe odcinki spokojnej wody. A my przecież wybraliśmy się aby dotrzeć tam gdzie kajakarze NEPTUNA jeszcze nie pływali. Nie wykręcają wody z ubrań, płyną dalej bo do Żywca już niedaleko. W Żywcu zakończenie I etapu na Sole. Nocujemy w schronisku PTSM.
Wszyscy suszą swoje ubrania. Wrażeń z tego etapu mnóstwo. „Jedynki” były tak pozalewane przez fale, że co pareset metrów wylewano z nich wodę, bo traciły sterowność. Ostatni etap Kęty – Oświęcim. Przechodzi bez większych atrakcji. Kąpie się „Skuter” przy przeciąganiu kajaka obok tamy. Ześlizguje się z kamiennych bloków do wody. Brrr zimno. Na trasie spotykamy „Rekina”. Siedzą w nim dwaj chłopcy, którzy płyną kilka godzin z Kęt. Już widać wieże strażnicze. Tuż przed nami obóz koncentracyjny Oświęcim – Brzezinka.
Na zakończenie spływu zbiórka uczestników z wiosłami oraz kajakarskie ahoj!
Do zobaczenia na następnych górskich szlakach kajakowych.
Andrzej
Międzynarodowy SK rz. Wdą
W maju 1985 r po raz drugi w MSK rz. Wdą wziął udział Sławomir Wnuk. Popłynął ze swoja siostrą. Przepłynęli trasę Czarna Woda – Tlen liczącą 95 km . Poznali piękne Bory Tucholskie i bardzo ciekawy krajoznawczo region kaszusbki.SK Popradem
W godzinach popołudniowych dn.23.05.1985 r wyruszyliśmy na spływ kajakowy na górską rzekę Poprad. Kajaki odebraliśmy w Oświęcimiu. Są kajaki ale nie ma wioseł. Kieroncictwo przeoczyło ten drobny fakt. Decyzja zapada natychmiast. Wysyłamy dwóch ludzi do Krakowa , mają pożyczyć wiosła i dołączyć do grupy w Muszynie. Po 24 godzinach jazdy docieramy na miejsce. Dwóch z nas podróżuje z kajakami pociągiem do Muszyny, pozostali szukają noclegu w Piwnicznej. Następnego dnia odbieramy kajaki i na wodę. Stan wody z powodu padających wcześniej deszczów był wysoki, z czym wiązała się wysoka fala i bystry nurt. Dużo wysiłku kosztowało nas pokonanie rwącej rzeki. Pragnienie zaspokoiliśmy w Czechosłowacji. Do Piwnicznej do tarliśmy poźnym popołudniem. Mała miejscowość ale interesująca. Nazajutrz wczesnym rankiem nastąpiła ważna dla każdego kajakowca chwila, a mianowicie laszowanie. Osobami , laszowanymi było 2 podchorążych i 4 licealistów. Po gratulacjach , ruszyliśmy w po nowa przygodę. Poziom wody po nocy znacznie opadł parokrotnie nadzialiśmy się na kamienie i musieliśmy wysiadać a z kajaka. Podczas przepływania pod mostem na wskutek nieporozumienia załogi trafiliśmy kajakiem na przęsło , na szczęście nic się nie stało. Poprad pożegnaliśmy na 5 km przed Nowym Sączem. Był to dla nas praktyczny egzamin umiejętności , jakich nabyliśmy podczas spływu.
Adam Lewkowicz , Grzegorz Olszyna LL.
ZOBACZYĆ SZUMY NA TANWI
Z Suśca chcecie płynąć Tanwią? Chyba nie dacie rady, rzeka jest spławna. Byli tum w tamtym roku tacy, którzy zobaczyli odcinek Tanwi k/ Rebizant i kazali się wieźć z powrotem na stację kolejową. Nocleg grupy spływowej „NEPTUNA” wypada u właściciela młyna wodnego dziś elektrycznego w Suścu. Gospodarz wieczorem opowiada o walkach oddziałów partyzanckich toczonych w okolicach Suśca z wojskami niemieckimi w czasie II wojny światowej. Rankiem kajaki składamy na wóz i jedziemy wzdłuż dopływu Tanwi Jelenia. Jesteśmy na terenie rezerwatu krajobrazowo – leśnego o pow. 41,3 ha. Idziemy wzdłuż Jelenia aby zobaczyć największy wodospadzik rezerwatu (ok. 2m wysokości).Dno doliny porasta łęg olszyny, na zboczach bór jodłowy. Dobijamy do wzgórza Kościółek. Korona wzgórza porośnięta jest borem mieszanym z jodłą i otoczona wałem ziemnym grodziska. Legenda mówi, że istniał tu potężny zamek, który podstępem zdobyli Tatarzy. Tatarzy przywiązali do nóg gołębi tlące się huby, gołębie spadające do zamku wywołały pożar. W XVIII w. znajdował się tu kościół i klasztor Augustianów.
Tanew wcale nieźle się prezentuje, a więc na wodę. Rzeka ostro kręci, często tworząc szumy. Pokonanie tych małych progów sprawia kajakarzom dużo radości. Odcinek do leśniczówki jest bardzo uciążliwy, często wysiadamy przepychając kajaki między przeszkodami.
A czasem idzie siekiera w ruch i po odrąbaniu zawadzających gałęzi kajak szybko sunie po wodzie. Za tamą w Borowie rzeka wypływa z lasu, wije się wśród malowniczych łąk. Spływ, a właściwie pierwszy jego etap na Tanwi kończymy w koloni Hucły k/ Księżopola. Druga grupa spływowa trafia na bardzo niesprzyjające warunki pogodowe i kończy spływ w Harasiukach. Trzecia grupa wypływa z Harasiuk, Tanwią dopływa Sanu, następnie Sanem do Wisły kończąc spływ 5.07.1985r. w Dęblinie.
Andrzej
SEKCJA KAJAKOWA „NEPTUN” WOSL NA SPŁYWIE WELEM
W pociągu relacji Warszawa – Działdowo rozdzielamy się. Część grupy przedostaje się do przodu pociągu, aby być bliżej wagonu bagażowego. Stacja Działdowo wysiadamy. Spoglądam w kierunku wagonu bagażowego, kolegów nie widać. Zostawiam więc sprzęt na peronie i puszczam się biegiem do bagażówki. Widocznie mają jakieś kłopoty z wyładunkiem, może zgubili kwit bagażowy? Nie dobiegłem jeszcze do wagonu, a pociąg rusza. Krzyczę, chcę zatrzymać pociąg, ale moje wołanie zagłusza turkot pociągu. Zostaję w Działdowie ze sprzętem biwakowym w niepewności. Co się stało, że nie wyładowali sprzętu. Dlaczego nie wysiedli? Telefonuję po linii kolejowej do Olsztyna, aby dalej nie puścili kajaków i odesłali je do Działdowa. Po dwóch godzinach oczekiwania z kierunku Warszawy przyjechali koledzy, którzy mieli wyładować kajaki w Działdowie. Wysiedli zbyt szybko, bo w Iławie. Zwiodła ich przeczytana końcówka na stacji Ił (owo) – Działd (owo) i wysiedli. W Olsztynie poinformowano nas, że kajaki przyślą pociągiem w nocy. Zgroza. Bardzo mało chodzi bramkartów z pociągami. Dzień stracony? A może nie! Idziemy do Działdowa. Zwiedzamy ratusz, zamek oraz się na Działdówkę (nazwa górnego biegu Wkry). Mamy w planie spływ Wkrą z Działdowa do Modlina. Ostatnim pociągiem już ze sprzętem kajakowym jedziemy do Lidzbarka Welskiego. Po omacku rozstawiamy namioty nad Welem k / mostu kolejowego. Planujemy spędzić na Welu 3 – 4 dni, choć do pokonania mamy tylko 56 km. Płyniemy Welem. Rzeka raczej rzeczka wąska, kręci się wśród pól i łąk. Wpływamy do jeziora Welskiego. Gdzie wypływa Wel? Pytamy się jakiegoś rybaka. Wskazuje zwężenie po przeciwległej stronie jeziora. Przepłynęliśmy jezioro. Jesteśmy na wskazanym nam zwężeniu. Ale tam nie ma wypływu rzeki. Płyniemy z powrotem wzdłuż brzegów jeziora bacznie obserwując czy nie natrafimy na Wel. Ciągle go nie ma. Dopływamy do miejsca skąd wpłynęliśmy do jeziora. Jest wejście Welu! Bardzo blisko miejsca – gdzie wpłynęliśmy na jezioro. Zrobiliśmy parę kilometrów więcej, ale za to poznaliśmy dobrze jezioro Lidzbarskie.
Płyniemy dalej. Rzeka silnie meandruje. Pogoda zaczyna się zmieniać. Przechodzą przelotne deszcze. Przed deszczem kryjemy się pod drzewami dobijając kajakami blisko do brzegu. Darek Sroka każdą wolną chwilę wykorzystuje na łowieniu ryb. Zabrał cały arsenał sprzętu na te duże drapieżniki, a tu bardziej krąpia, klenia, czy płotkę można złapać. Na pierwszym biwaku ryby nie zjemy. W drugim dniu będziemy pokonywać „Piekło”. Jak wynika z przewodnika kajakowego odcinek bardzo trudny. Wel chce zasłużyć na miano górskiego szlaku kajakowego. Rozpoczyna się niezwykle atrakcyjny odcinek rzeki.
Nurt jest silny. Rzeka przyspiesza swój bieg. Płynie przez las.
W korycie dużo powalonych drzew. Wszystkie załogi zaliczają wywrotki, gdyż nie udaje się wymanewrować między powalonymi drzewami. Po wywrotkach poszukujemy sprzętu, który wypłynął z kajaków a nie był właściwie przytroczony. Skaczemy koło młynu wodnego po dokładnym rozpoznaniu z brzegu. Zbiera sie tłum gapiów, wywrócą się napewno, słychać głosy. Przepływamy jak na szkoleniu. Później na szlaku jeszcze wymijamy parę groźnie sterczących nad wodą wielkich głazów. Wpadamy do jeziora Tylickiego. Zaczyna padać deszcz. Kiedy dobijamy do brzegu i rozpościeramy między drzewami tropik od namiotu, aby uchronić się przed deszczem przestaje padać. Tym razem nie błądzimy po jeziorze Tylickim. Darek Łepik szybko znajduje wypływ Welu z jeziora. Parę kilometrów Welem i wpadamy do Drwęcy. Spływ kończy się w Nowym Mieście Lubawskim. Zostawiamy sprzęt, aby za kilka dni wrócić i spłynąć Drwęcą do Torunia.
Andrzej
SZLAKIEM DRWĘCY
W Nowym Mieście Lubawskim czekał na naszą grupę sprzęt kajakowy, zostawiony w garażu u życzliwych ludzi. Założenia były takie: odcinek Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie – do ujścia oraz od Ujścia Wisłą do Torunia ( 155 km) pokonać w 6 – 7 dni. Czyli codziennie mieliśmy pokonywać 25 – 30 km. W praktyce jednak poczyniliśmy inaczej, bardziej ostro, bo w czwarty dzień spływu zobaczyliśmy zabudowania Torunia.Wypływamy z Nowego Miasta Lubawskiego rzeką, którą ciągle meandruje, wije się wśród łąk. Po ok. 5 km dopływamy do Kurzętnika. Pierwszy dzień spływu kończymy przed miejscowością gdyż pływanie tego dnia rozpoczęliśmy po nocno – dziennej podróży z Dęblina. Musimy wypocząć oraz odnowić zapasy na drogę. Idziemy po zakupy oraz wspinamy się na zamkowe wzgórza, z którego roztacza się piękny, ciekawy widok na dolinę Drwęcy. Oglądamy ruiny bardzo starego zamku z XIII w., które długo towarzyszyły nam kiedy odpływamy do Kurzętnika. Cały dzień spędzamy w kajakach, robiąc tylko przerwy na posiłki.
Pod wieczór biwakujemy przed Brodnicą. Komandor mówi nam, że wykonaliśmy nasz dzienny plan z małym hakiem. Jak się później okazało pokonaliśmy prawie 50 km. W następnym dniu przybijamy do prawego brzegu rzeki koło wieży zamkowej w Brodnicy. Interesującym zabytkiem jest wieża zamkowa o wysokości 51 m z ruinami zamku z XIV w. Płyniemy dalej. Komandor coś przebąkuje o Golubiu – Dobrzyniu. Chyba nie mówi na serio to gdzieś około 50 – tki. Ale płynie się bardzo przyjemnie. Odcinek jest malowniczy. Rzeka tworzy duże zakola. Pojawia się dużo wysp całych pokrytych roślinami. Niektórym nadajemy swoje nazwy, np. „Wyspa Pokrzyw”.
Biwakujemy niedaleko od Golubia Dobrzynia. I znowu Komandor uśmiechając się stwierdza, że dzisiaj zrobiliśmy 50 km. Spotykamy w Golubiu – Dobrzyniu grupę osób, którzy zachęcają nas abyśmy do nich przybili. Dobijamy do brzegu. PrZed nami rozbił się na polu biwakowym spływ kajakowy z Chełma. Płyną cały szlak Drwęcy. Wymieniamy plakietki. Zostawiamy pod ich opieką nasz sprzęt i oczywiście idziemy zobaczyć słynny z turniejów rycerskich zamek w Golubiu – Dobrzyniu. Oczarowani jesteśmy jego potężną architekturą. Jego okazałości podkreśla fakt, że zbudowany został na wzgórzu panującym nad całą okolicą Doliny Drwęckiej. Dzięki troskliwej opiece PTTK jest bardzo starannie zagospodarowany i utrzymany w największym porządku. Spływ kończymy w następnym dniu, walcząc z przeciwnym wiatrem i dużą wiślaną falą w Toruniu.
ANDRZEJ
SPŁYW WKRĄ
Na spływ rzeką WKRĄ, wybrała się 6 – cio osobowa ekipa w tym 2 młode talenty kajakarskie: Mariusz i Mirek Łuczyńscy. Jedziemy do Działdowa. Po kilku godzinach jazdy. Wreszcie pociąg „wypluwa” nas na końcowej stacji. Do rzeki docieramy wioząc sprzęt i bagaże na wózku pożyczonym od kolejarzy. Na pierwszy rzut oka, Wkra nie wyglądała zbyt zachęcająco – woda płynęła bardzo leniwie, a i jej czystość pozostawiała wiele do życzenia. Na szczęście pogoda była ładna i humory wszystkim dopisywały. Teraz należało poprzydzielać sprzęt. Były Neptuny i jedna jedynka Żeby było sprawiedliwie, postanowiliśmy płynąć Wisłokiem na zmianę (każdy płynął jeden dzień), przy czym zmiany te nie dotyczyły komandora. Mimo to komandor próbował narzucić mordercze tempo – wtedy zwracaliśmy się do Mirka: „Miruś, pomóż tatusiowi wiosłować”.Mirek chętnie łapał za wiosło i już kajak komandora był na końcu. Pierwszy dzień spływu potraktowaliśmy jako rozgrzewkę – płynęliśmy zaledwie 6 km. Następnego dnia wpłynęliśmy w kanał, który ciągnął się ok. 50 km. Na tym odcinku rzeka była meliorowana, woda prawie stojąca i na dodatek pływało pełno padliny, która rozkładając się powodowała, że treść żołądkowa podchodziła nam do gardła. Jedyną atrakcją była możliwość oglądania dna. Woda była czyściutka, dzięki temu roztaczały się pod nami naprawdę piękne widok.
Czwartego dnia skończyła się wreszcie melioracja, rzeka zaczęła się trochę „kręcić” i krajobraz stał się, że komandor na tym spływie przeszedł samego siebie. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu wyjął ze swoich rzeczy: ręcznik, mydło i (o zgrozo!) szczoteczkę do zębów. Były to przedmioty, które na spływie u komandora nie miały prawa bytu. Następnego dnia rano bosman próbował wsiąść do jedynki nie zamaczając nóg. Po kilku cyrkowych wygibasach znalazł się w wodzie. Tak więc dzień zaczął się wesoło, i nie było to ostatnie wydarzenie tego dnia. Kilka kilometrów przed Strzegowem (gdzie mieliśmy nocować) stanął nam na drodze jaz. Po chwili zastanowienia zdecydowaliśmy się na spuszczenie kajaków, zamiast przenosić je po gęstych zaroślach. Jeden Neptun i jedynka szczęśliwie ześliznęły się po progu i zostały przechwycone na dole. Został nam jeszcze jeden kajak, w którym były nasze śpiwory. I właśnie tam ugrzązł nam kilkoma palami.
Sytuacja stawała się niewesoła. Kajak trzeszczał i na dodatek cały czas nalewała się do niego woda, która dodatkowo utrudniała jego uwolnienie. Po wielu próbach, wreszcie udało nam się odwrócić kajak na bok i zepchnąć na dół. W sumie zamoczył się nam jeden śpiwór, trochę ubrań i komandor stracił jednego buta. Następnego dnia popsuła się pogoda. Było zimno i od samego rana padał deszcz. Mimo to zdecydowaliśmy się płynąć. Po drodze spotkaliśmy kilkuosobową grupę młodzieży, która pływała na własnoręcznie wykonanej tratwie.
Zaraz potem trafiliśmy na miejsce, w którym należało kajaki przeprowadzić po płyciźnie i kawałek przepłynąć obok kajaka, aby dosyć wartki nurt nie zniósł go na powalone drzewa. Nie bardzo nam się uśmiechała kąpiel w taką pogodę. Toteż przeprawa szła dosyć opornie. W końcu komandor stwierdził, że nie ma co moczyć ubrań, dyskretnie się rozejrzał i zdjął resztę swojej garderoby po czym z błogim uśmiechem zanurzył się w lodowatej wodzie. Reszta ekipy zdecydowała się na zmoczenie kąpielówek. Kolejny, już ostatni dzień spływu przyniósł znowu poprawę pogody. Tego dnia dotarliśmy do miejsca, gdzie WKRA łączy się z Narwią. I tą właśnie rzeką dotarliśmy do Modlina. Była to już ostatnia miejscowość na trasie tego spływu. Za nami zostało 218 km Wkry i 3 km Narwi, pokonane w 8 km. Na zakończenie wszyscy stwierdzili, że Wkra da nam popalić, ale nikt tego nie żałował.
KURS PRZODOWNIKÓW NA DRAWIE
Spływ zaczęliśmy dnia 15.07.85r. uroczystym ogniskiem i kolacją, którą przygotowała I wachta, a ja w jej składzie. 16.07 o godz. 7.00 pobudka, a następnie gimnastyka poranna, śniadanie. Po śniadaniu wszyscy zbierają się na odprawie organizacyjnej, na której są omówione rodzaje szyków. Następnie idziemy do Złocieńca. O godz. 16.00 wypływamy. Celem jest odległy o 7 km biwak. Robimy 4 km pod prąd i 3 km jeziorem.Na biwaku jesteśmy po piątej. 17.07 pogoda szykuje się wspaniała. Po śniadaniu kadra dzieli się na dwie grupy z których pierwsza miała płynąć os Starego Drawska, a druga szkolić się. Ja byłem w pierwszej grupie w związku z tym popłynąłem do Starego Drawska, tam zjedliśmy obiad i na kolację byliśmy na biwaku. Następnego dnia zmiana, my uczyliśmy się węzełków i budowy składaka. Później egzamin, który zdałem za pierwszym razem. 19.07 jak zwykle pobudka 6.30 i gimnastyka. Maruderzy na gimnastykę myją „gary” po obiedzie. Cały dzień spędziliśmy na szkoleniu p – poż, udzielaniu I pomocy i szkoleniu na wodzie, gdzie ćwiczyliśmy „kabinowanie”, czyli wywrotkę, wsiadanie i wysiadanie, naciąganie i podpórki. Pływaliśmy też na kanadyjkach wyczynowych i typu „canoe”.
Nazajutrz rano pakujemy obóz i wyruszamy do Drawna. Płyniemy z prądem Drawy przez Złocieniec gdzie zostawiamy wszystkie kanadyjki oprócz jednej wyczynowej. Pogoda była kiepska, ale deszcz nie padał. Płynęło się dość przyjemnie, ja płynąłem w R – 2 sam. Wieczorem byliśmy w Drawie, gdzie zjedliśmy kolację i wyruszyliśmy do Lubieszewa. Były na tym etapie różne komiczne epizody, np. pierwszy krzyczy, że zakręt w lewo, więc następny podaje go natychmiast dalej i gdy dochodzi do płynącego na końcu to zamiast w lewo on jeszcze musi wziąć zakręt w prawo. W połowie etapu złapałem rybę do kajaka, ale ją wyrzuciłem.
Rano o 5.00 rano dobiliśmy do Lubieszewa gdzie każdy poszedł natychmiast spać. Następnego dnia płyniemy przez poligon. Około 13 – tej dobijamy do zastawki, tu przenosimy kajaki na Starą Drawę, która ma 6 – ty stopień trudności. Ten odcinek ma tylko 10 km dł. a robiliśmy go do wieczora a i tak rano jeszcze zrobiliśmy dwa km. Starej Drawy. Płyniemy do Drawska, tam robimy zakupy i o 17.00 meldujemy się w Barninu. W Barninu przez 3 dni doskonalimy technikę pływania, czyli wyjście na nurt, wejście na promowanie i trawersy. Po trzech dniach biwaku robimy następny etap do m. Jaźwin gdzie mamy przewóz na jezioro Ostrowiec nad Płocizną. 28.07. zdajemy egzamin praktyczny, który zaliczam za 4 – tym razem bo nie mogłem się 3 razy zmieścić do jednej z cofek. Wieczorem jest Wieczór Kapitański, jest i grzaniec. Zabawa trwa do 4.00 rano. Przy okazji trafia się też bója zakończona sukcesem kursanta i sińcem pod okiem jednego z kadry. Rano robimy ostatni etap tego spływu czyli 15 km. Płocicznej i ostatnie km Drawy ( 20 km). Te 15 km Płociczną robimy do 13.00, a 20 km Drawą w dwie i pół godziny. Spływ kończymy w Drawinach, gdzie następuje uroczyste odczytanie wyników. Zaliczyłem z pochwałą.
Ostatnie spotkanie zakończyliśmy zaproszeniem na egzaminy w listopadzie.
Sławek Knap
TYDZIEŃ DZIKICH WÓD WOSL
Ludzie! Ludzie! Ludzie! Jadę na całe osiem dni. Ponad tydzień wakacji „kroi” się na moje konto. Tydzień dzikich wód, brzmi szumnie, lecz kto wiedział, co go czeka tam w górach. Poukładaliśmy ładnie mundury, ale o tym cicho. Z różnych zakamarków wyciągnęliśmy swetry, spodnie i ruszyliśmy w nieznane. Podróż pociągiem minęła bez emocji. W głowach tylko finansowe kalkulacje – śniadanie sto złotych, tyle co dwa piwa, - obiad trzysta złotych, dwa obiady, tyle co (...) co połówka wiosła. W trakcie jazdy każdy czuł jak zmienia się klimat i spada ciśnienie. Lokomotywa z trudem wspinała się na górskie szczyty. W Nowym Targu był kres wygodnej podróży. Jedna bułka na dworcu i na wodę. Rzeka nie za szeroka utopić się nie można. Słychać wokół takowe słowa ... „a ja to Eskimoskę zrobię. Wsiadać! Ruszamy! Krótkie ahoj!”. I każdy z wiosłem zanurzył się w kajaku. Zakręt w prawo, zakręt w lewo słychać jak dogrywają się załogi. Wiosłuj ty ..., to ty wiosłuj ... Powoli zbliżamy się do Czorsztyna. Niespodzianką była przypadkowa pasażerka miała dźwięczne imię Joasia. Nasz Casanova Marynarz zaokrętował ją u siebie. Obszerne ramiona tego mężczyzny sprawiły, że kajak dalej mknął toni Dunajca.W Czorsztynie byliśmy po południu. Po obu stronach rzeki tłum entuzjastów skandował nasze przybycie. Słabość do kobiet wyzwala pierwsze błędy. Daliśmy się skusić na przejażdżkę kajakiem z przybrzeżnymi paniami, tylko komandor stał na brzegu i patrzył na nas z politowaniem, on już wtedy wiedział jak to się skończy. Po brawurowej jeździe w dół, czas było wracać ale Dunajec to nie jakaś tam rzeczka, mimo naszych starań przystań była coraz dalej. Wysadziliśmy nasze panie i pół kilometra w lodowatej wodzie po kamieniach ciągnęliśmy kajaki.
W Czorsztynie przyłączyliśmy się do spływu Energetyków. Bardzo fajna paczka, ładne dojrzałe dziewczyny, ale nie, momentów nie było jedynie, co nam dały, to kolację. Szczęśliwcem tego wieczoru był Darek kręcąc się ze skutkiem z wczasowiczką. Reszta wybrała się zwiedzać zabytki. W jednym z nich, lekko podcięty rybak nasze przybycie skwitował słowami. „Panowie bez zadymy” szczerze mówić nie sądziłem, że przedstawiamy aż taką wartość bojową. Następnego dnia rankiem po dużym zapotrzebowaniu na napoje, gdyż od rana słońce grzało jak oszalałe, ruszyliśmy na następny etap. Przełom Dunajca słowo to postawiło każdego na nogi. Nurt rzeki, strome ściany skał dodawały więcej grozy całej przeprawie. Nie obeszło się bez wywrotek. Ale najbardziej widowiskową mieli lider i wicelider całej ekipy. Załoga w składzie Marynarz i Madziar po nabraniu odpowiedniego rozpędu wzięli kurs na filar mostu w Nidzicy i byli konsekwentni aż do końca. Skutkiem tej brawury stał się rozbity kajak i parę siniaków, ale nie koniec tragedii.
Bosman z ratownikiem widząc co się dzieje ruszyli na pomoc po wykonaniu odpowiedniego manewru podzielili losy liderów. Olbrzymi smutek ogarnął nasze serca drugi etap i dwa kajaki. Każdy pazernie patrzył się na flisackie tratwy – może by tak tym to się nie wywróci. Dopłynęliśmy do Krościenka, zimno, bardzo zimno, a tu nie ma naszego naziemnego serwisu. Zmarzniętych przygarnął autobus z Połańca. Gościnność Polaka sprawiła, że zapomnieliśmy o troskach i trudach nawet zrobiło się nagle ciepło i przytulnie. Z Krościenka przypłynęliśmy do Nowego Sącza, było zimno, więc obeszło się bez przygód. Tylko nasz wicelider był zdania, wykąpać się trzeba. Po mistrzowskiej wywrotce, wszystkim napędził stracha. Czarek szybko wynurzył się, ubezpiecza kajak, a Darka nie ma. Odetchnęliśmy, kiedy wynurzył się z pół metrowej głębiny. Strach w jego oczach był wystarczającym dowodem jak to się mogło skończyć gdyby przypadkiem kolanem nie zawadził o dno.
W Nowym Sączu pożegnaliśmy się z Energetykami, krótkie zakupy z okazji zbliżającego się Święta Lotnictwa i przerzuciliśmy się do Piwnicznej. Planem komandora było okiełznanie Popradu – Piwnicznej. Rozbiliśmy się na terenie jednostki WOP. Wraz z Bogdanem załatwiliśmy sobie noclegi w strażnicy. Spaliśmy na łóżku ogólno wojskowym we dwójkę na pięterku. W trakcie tej walki z żywiołem Joasia przechodziła już w trzecie ręce. Komandor jako pierwszy się niezbyt wykazał, to też do walki o względy Joasi przystąpiła młodzież. Kolejnego dnia czekał nas ciężki etap prawie 70 km. Do tej pory płynąłem sam, było mi bardzo dobrze, to nie zachciało mi się kobiety na pokładzie. W Nowym Sączu byłem całkowicie mokry i krańcowo wyczerpany. Okazało się, że moja pasażerka ma 16 lat, a to robi swoje. Bosman również zaprosił na swój kajak wczasowiczkę z pola namiotowego. Jadzia była bardzo miła i zasugerowała mi, że jej koleżanka też by z nami popłynęła. Udaliśmy się z komandorem na rekonesans. Będę szczery jeszcze takiej asymetrii nie widziałem, tylko trzeźwy umysł komandora wybawił nas przed całkowitą tragedią.
Tak minął Poprad lecz w miarę jedzenia apetyt rośnie. Przerzuciliśmy się na Ropę. Przed Gorlicami spuściliśmy kajaki. Po Dunajcu Ropa to sadzawka, a jednak tam doszło mnie to, co do tej pory było hobby naszej załogi. Cały kajak zatankowałem wodą przechylając się na występie, musiałem wysiąść, by go doholować do brzegu, kiedy zobaczyłem, że Marynarz z Darkiem w jednym kajaku mkną na mnie z pełną prędkością. Założeniem kapitana statku Madziara było przeskoczenie mojego kajaka. Skończyło się półeskimoską. Dotarliśmy do Biecza troszkę zabytków, jakieś balety i spać. Do Jasła dopłynęliśmy bez przygód. Cały czas na wiosłach i każdy poszukiwał pod nosem.
W Jaśle zastało nas Święto Lotnictwa, parę toastów i spać. Kto wpadł na pomysł, żeby jeszcze Wisłokę zaliczyć nie wiem, ale był to jak się później okazało wspaniały odcinek. Komandor pojechał jako konwojent, bosman ma na pokładzie kobietę, to jest pełny luz, wiosła do kajaków i dryfujemy. Słońce grzało coraz mocniej, kąpielówki stały się uciążliwe. Jaka ulga, swobodny przepływ powietrza. Parę kąpieli na Adama sprawiło, że zupełnie przestaliśmy się krępować, choć Jadzia była zgorszona naszym swobodnym wyglądem. Namawialiśmy ją do zrzucenia stylonu, ale nie dała się namówić. Dryfowaliśmy tak siedem godzin. Największą atrakcją stanowiliśmy dla turystów na mostach, trudno opisać ich zachwyt z takiego widoku.
Wprawdzie w wodzie wszystko się kurczy ale całość i tak była efektowna. I to byłby już koniec gdyby nie komandor. Umówił się, że przyjedziemy do Połańca na zakończenie spływu Energetyków. Panował tam wyjątkowo brawurowy nastrój. Wodzirejem imprezy był właśnie cichy komandor w gumowcach obracający wokół siebie piękną blondynkę. Tygodniowe wyczerpanie sprawiło, że każdy spał tam gdzie upadł. Około godziny dziesiątej do moich uszu dotarły niesamowicie rozkoszne słowa: „zapraszamy wszystkich na śniadanie”. Po tygodniowym życiu na bułkach i mleku nagle przed oczami powstał „miraż” obficie zastawionego stołu. Impreza zorganizowana w sposób bankietowy dawała dużą swobodę w konsumpcji. I to wszystko co się zdarzyło przez te osiem dni jest może zbyt kolorowo, ale najlepiej będzie jak każdy spróbuje sam. W tym miejscu czas kończyć, z korytarza dobiega ledwie słyszalny głos dowódcy zapraszający do atrakcyjnego sprawdzenia stanu.
Magot
I TYDZIEŃ DZIKICH WÓD WOSL
Uroczyste rozpoczęcie spływu nastąpiło 17.08.1985r. w Nowym Targu. Pierwszy etap do Czorsztyna był bardzo przyjemny, ale nie dla mnie, wywróciłem się na Wisłoku, źle ustawiłem się do fali odbitej od brzegu. W pewnym momencie widzimy drewniany most. Bosman spływu Marek Drwal podpłynął zobaczyć gdzie można przepłynąć i chwila nieuwagi kosztowała go wywrotkę. Na Hubie spotykamy Joasię, która częstuje nas kiślem z malinami. Dalej marynarz popłynie. Dopływając do Czorsztyna marynarz specjalnie powoduje wywrotkę, aby Joasia zapoznała się z wodą. Wieczór spędzamy przy ognisku z góralską kapelą. Rano ruszamy z II Ogólnopolskim Spływem Energetyków. Rzeka jest bardzo wezbrana (fala powodziowa).Na tym etapie marynarz z Darkiem pod Nidzicą wpadają na filar. Ratownik rzuca się na ratunek „Joasia” zostaje przyparta przez nurt do filaru, ale po krótkiej lecz ciężkiej walce pod wodą udaje się jego wyswobodzić. Kajaki jednak zostały na zawsze pod filarem mostu.
Na przełomie zaliczam drugą i ostatnią wywrotkę na tym spływie.
Etap ten jest najpiękniejszym odcinkiem Dunajca. W Krościenku rozbijamy biwak podczas deszczu. Następnego dnia płyniemy do Nowego Sącza. Po pierwszym bystrzu mam pełny kajak wody. Wylewam i gonię towarzystwo. Etap ten jest bardzo ciekawy. Skaczemy na potężnych warkoczach. Przed ujściem Popradu na fali wywraca się Darek z Czarkiem. W Nowym Sączu odłączamy się od spływu Energetyków i jedziemy do Piwnicznej na strażnicę WOP. Tam rozkładamy biwak. 21.08 mamy dzień przerwy, rozgrywamy mecz siatkówki między WOSL, a strażnicą WOP. WOSL ponosi porażkę.
Następnego dnia robi się słonecznie, rusza nas spływ.
Poprad robimy w jeden dzień. 23.08 przerzucamy się na Ropę®, którą zaczynamy od miejscowości Ropa. Od Ropy do Biecza występują bardzo fajne grzędy, które zmuszają nas do slalomu. Dużo jest kamieni. Chwila nieuwagi już siedzimy na kamieniu, ale bezpiecznie się zsuwamy z niego. Dopływamy do Biecza. Tam kończymy etap. Rozpaliliśmy ognisko i zjedliśmy pieczone ziemniaki. Rano ruszamy do Jasła. Rzeka stała się spokojna. Płyniemy wszyscy razem. Przed Jasłem zatrzymujemy się na postój, gdzie zjadamy drugie śniadanie. W Jaśle jesteśmy na godz. 12 i tu niespodzianka, nie ma samochodu. Ale za chwilę wjedzie mostem, koło którego zatrzymaliśmy się. Rozbijamy namioty, gotujemy obiado – kolację i każdy robi co chce. Rano ruszamy na ostatni etap I Tygodnia Dzikich Wód WOSL.
Podczas spływu spotykamy kąpiącą się nagą kobietę. Ta osoba dała pomysł do zorganizowania spływu naturystów. Pomysł ten wszedł natychmiast w życie. Płynęliśmy wogóle nie machając wiosłami. Był to jeden z najprzyjemniejszych etapów. Dopływając do Pilzna wszyscy się ubrali. W Pilźnie czekał na nas już komandor, który w ostatnim etapie nie brał udziału. Po wyładowaniu kajaków udajemy się do Połańca na zakończenie II Spływu Energetyków. Trafiamy na dyskotekę. Bawimy się do 1.00 w nocy. 25.08 rano po śniadaniu w stołówce elektrowni żegnamy się z komandorem i kolegami – ruszamy do Krakowa. Tak zakończył się Tydzień Dzikich Wód WOSL.
Sławek KNAP
ZLOT PRZODOWNIKÓW TURYSTYKI KAJAKOWEJ
Schronisko PTTK w Kazimierzu Dolnym było miejscem organizowanego przez WKT – kaj. w dniach 23 – 24.11.1985r. zlotu aktywistów i przodowników turystyki kajakowej woj. lubelskiego.Do Kazimierza przyjechały delegacje wszystkich klubów i sekcji kajakowych całego województwa, oraz zaproszeni przedstawiciele ZG T – kaj.
Przepiękne usytuowanie miasteczka, jego wspaniałe zabytki i niepowtarzalny urok sprzyjały prowadzonym obradom, którym przewodniczył S. Oseńko z WKT – kaj. Na wstępie prowadzący podsumował miniony sezon kajakowy, w gorących słowach wyrażając się o działalności sekcji kajakowej PTTK „NEPTUN”. Później mówiono o zagrożeniach i degradacji biologicznej niemal wszystkich zbiorników wodnych naszego kraju, wynikających nie tylko z wciąż rosnącego i beztroskiego zanieczyszczania ich ściekami przemysłowymi, ale i przez bezmyślną działalność człowieka. Sytuacja ta powinna być bardzo ważna i nie cierpiąca zwłoki dla każdego turysty, a dla turysty wodnego w szczególności.
Następnym punktem obrad było złożenie szczegółowych sprawozdań i przedstawienie planów na nadchodzący nowy sezon w turystyce kajakowej. Ponadto omówiono szereg spraw organizacyjnych, dotyczących działalności klubów, ich trudności, problemów i planów na najbliższą przyszłość. Na zjeździe w Kazimierzu Dolnym najliczniej reprezentowana była nasza sekcja, której działalność, osiągnięcia i trofea turystyczne wzbudziły wśród uczestników podziw i zazdrość. Duże zainteresowanie wywołała praca opiekuna sekcji PTTK „NEPTUN” Andrzeja Łuczyńskiego, dotycząca historii o rozwoju kajakarstwa na świecie.
Należy powiedzieć, że jest to praca unikatowa, gdyż nikt jeszcze nie podjął się opracowania tego szerokiego tematu w całości. W uznaniu zasług i osiągnięć naszej sekcji przyznano jej prawo weryfikacji książeczek kajakowych. Cały przebieg obrad upłynął w miłej i przyjacielskiej atmosferze, którą uprzyjemniał nasz zespół piosenki turystycznej. Wszyscy czuli się jedną wielką turystyczną rodziną. Nawiązano wiele nowych kontaktów oraz wymieniono szereg doświadczeń.
„Alice”
